piątek, 9 listopada 2012

Jesiennie

Dziś post niebiżuteryjny. Kiedy zaczęłam tworzyć sznury koralikowe, udało mi się przełamać blokadę, która sprawiała, że nie mogłam się nauczyć szydełkowania. Teraz już wiem, jakie błędy notorycznie robiłam, więc może być już tylko lepiej :) Kiedy doznałam tego olśnienia, miałam w domu tylko resztki włóczek, które skończyły mi się już po godzinie, więc sięgnęłam po... sznurek sizalowy! Zrobiłam kotu dywanik - strasznie krzywy i zwijający się, ale już nie miałam serca go poprawiać. Palce mnie przez dwa dni po tym wyczynie bolały :D Na szczęście udało mi się wyżebrać od mamy kilka motków wełny moherowej, dzięki czemu dziś przedstawiam mój pierwszy własnoręcznie wydziergany szaliczek. Trochę jeszcze krzywy wyszedł, bo dopiero pod koniec roboty dopatrzyłąm się w instrukcji, w które oczko zwrotne trzeba się wbijać, ale nie widać tego chyba jakoś strasznie. Jego plusem jest to, że choć nie jest szeroki ani bardzo długi, ale to niesamowicie grzeje.

Jak widać, podczas sesji zdjęciowej towarzyszył mi kot.

A za oknem dziś u mnie całkiem ładnie. Brzózka wciąż nie zrzuciła złotych liści, a pelargonie dalej kwitną. I nawet słońce wyszło zza chmur

2 komentarze:

  1. fajny szaliczek, w sam raz na zbliżającą się zime ;)


    http://lilobeaded.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak. Jeszcze by się czapeczka i rękawiczki przydały, ale to już wyższa szkoła jazdy.

    OdpowiedzUsuń